Szaro – bury – dzień…

Czyli dzień wolny od pracy. – Jak go spędziłem?

Mimo dnia wolnego syn obudził mnie o 5:30, od rana było zimno, wysłano mnie o świcie na zakupy, a jak pojechałem na rower to mi się odechciało totalnie, bo było pochmurno i miałem pod wiatr…o i tego, tak to było!

Nie ma róży bez ognia, jak mawiają porzekadła. Praca 2 dni po 12h i jeden dzień przerwy to średnia regeneracja jak dla mnie. 

 

ale po kolei…

184863_zachod_slonca_tory

 

Pobudkę syn zaserwował tego dnia istnie wybuchową. O 5:30 siad płaski i harce! I ani myśli się kłaść! Co go ułożymy, to on się wierci, siada i gada (gaworzy). On się wyspał i kropka! I nawet wielokropek, bo ledwo na oczy widziałem, a to co widziałem dwoiło mi się i troiło, a powieki leciały w dół…

Miarka się przebrała i musiałem iść z synem do pokoju numer dwa i tam dogorywałem jak te zwłoki leząc na podłodze, podczas gdy mój małoletni „brum-brum’ał” sobie dookoła mnie szturchając mnie co chwila i rzecząc w te słowa:

„KA KA!”

Odkąd stałem się kaką (tatą) to syn łaknie mojej uwagi i jak tylko się pojawiam ( a on nie śpi ) to jest prze-szczęśliwy i cieszy się jak nie wiem co. I kaka, musi o 5:30 leżeć, gdy on się bawi. No i Kaka leżał, a syn bawił się nieopodal…I gdy wydawało mi się, że uda mi się oszukać przeznaczenie, i przespać choć 5 minut, dostawałem kuksańca drewnianym autkiem w głowę i rozlegało się wymowne:

BRUM BRUM”

 

 
Śniadanie, zjadłem podpierając oczy palcami, potem eksportowałem młodego dziadkom i pojechałem na zakupy. Nie ma to tamto, bycie dorosłym i prowadzenie domu, nawet jeśli wykonuje się wspólnie ustalone i wypracowane schematy – to nie bajka. Mama ci kanapeczki nie zrobi, a jak w lodówce pusto, to możesz mieć pretensję tylko do siebie. 

W biedronce od wejścia panował mocny zaduch. Ogrzewanie chyba na 30 stopni było nastawione. Ledwie doszedłem do ważyw a już musiałem sie porozpinać bo pot mi po tyłku zaczął płynać litrami. Chciałem kupić coś do bułek z rana, ale  przy lodówkach stały palety z piętrzącą się zawartością chłodziarek. Nieopodal na drabinie, pan jakiś, grzebał coś przy agregacie. Ki pierun… awaria prądu? Nie zabawiłem więc dłużej na zakupach. Poza niezbędnymi – nielodówkowymi zakupami – nie kupiłem wiele. Kto wie ile te sery leżały w tym upale…

Potem szybka runda pod mięsny i wreszcie do domu! Dokończyć śniadanie… jest wędlina!!!


Wreszcie i dla mnie czas nastał. Wypiłem do połowy kupionego wcześniej w Owadzie – kofeiniaka – i ubrałem się na rower. No dobra w sumie próbowałem się ubrać. Jak spojrzałem za okno, to się zdziwiłem, że jest tylko 10 stopni. Nie przestawiłem się jeszcze na ubiory jesienno-zimowe. Ja zawsze na przełomie lata i jesieni od nowa wypracowuje sobie pomysły na to w co się ubrać przy temperaturze „n” stopni. Mam nadzieje, że wy też tak macie i nie jestem skończonym niedorajdą jesienno-rowerowym.

 

Jakoś udało się wreszcie wyjechać z domu i od razu stwierdziłem, że ta rowerowa wycieczka nie będzie lekkim zefirkiem, a muleniem pod wiatr. Bo do Jabłonny wiało w twarz, a od Jabłonny do Nowego Dworu – w bok i w twarz… czyli kiszonka po staropolsku – jako żywo!

W uszach jakaś nutka, jakiś audiobook, ale jakoś… ni to ni tamto nie uskrzydlało. No ale się jechało, ba nawet się na foto stanęło! Ino nie szło! Może to kwestia pogody, może efekt nie dospania o poranku? Nie wiem. 

Tysiąc powodów po co stanąć, aby nie jechać przez chwilę… Bez melodii, bez ex-plozji feromonów szczęścia! Beznadziejnie

Dopiero w domu, gdy brałem przyjemną kąpiel poczułem, że odpoczywam. Z godzinę moczyłem się w wodzie, a potem zrobiłem kurczaka i wstawiłem do pierkanika – niech się piecze! Mąż w domu to niech choć obiad zrobi – nie?

 

 

W sumie wyszło coś pod 30-35kilometrów

Dodaj komentarz